 |
Zakroczym
rok 1969. Zbliżało się do
końca wakacji. Ludzie latali po
sklepach, w których nigdy nic nie
było. Po wszystko trzeba było
jeździć do Warszawy albo do Twierdzy
w Modlinie. Jakie to były czasy?
Pamiętam dokładnie po dzień
dzisiejszy, pierwsze spotkanie z
księdzem Czesławem Maciaszkiem -
(zdjęcie obok).
Jak zwykle nie było co robić z
czasem. Na pójście do kina, które
było jedyną rozrywką w mieście było
za wcześnie.
Msza Święta w kościele parafialnym
dopiero o szóstej. Co za cholerny
grajdołek. Nigdy nic się tu nie dzieje. Tylko ci... zawsze mają co
robić... pomyślałem patrząc na ludzi stojących pod kioskiem z piwem.
Odejdą aż wszystko wypiją. Skąd oni mają pieniądze?. |
 |
Zaczął padać deszcz, dlatego chyba
wszedłem do spółdzielczego sklepu ze
sprzętem elektronicznym.
Wejdę i poczekam tam aż przestanie
padać... i tak nie ma co robić,
pomyślałem.
W sklepie było dużo ludzi... co
dopiero "rzucili" magnetofony.
Ludzie narzekali, że drogie, ale
kupowali.
Zacząłem się rozglądać za jakimś
znajomym, kiedy ku mojemu zdziwieniu
zobaczyłem w sklepie księdza.
Jakiś nie tutejszy pomyślałem.
Poprzedni ksiądz Wikariusz
wyprowadził się już dawno. To pewnie
nasz nowy ksiądz. Udałem się w jego
kierunku. I tak jak (ksiądz
proboszcz nas zawsze uczył) mówię...
niech będzie pochwalony Jezus
Chrystus... a on z uśmiechem... a na
wieki. na wieki... co za grzeczny
chłopak.
Jak masz na imię? Podał mi rękę
przyciągając do siebie tak jak by
mnie dobrze znał.
Wicek powiadam... Wincenty to ładne
imię. Wiesz, kim był Święty
Wincenty? Do kościoła chodzisz?
Wiem... co bym nie wiedział, jestem
przecież ministrantem i to
najlepszym.
Miło usłyszeć.
Jestem nowym Wikariuszem, możesz
nazywać mnie ksiądz Czesław.
Dużo ludzi, zmęczony jestem, ksiądz
musi usiąść powiedział jakby do
siebie... i usiadł na rogu krzesła,
rozkraczając nogi przykryte sutanną.
no chodź tu ... bo cię ludziska
zagniotą... co taki nieśmiały...
księdza się wstydzisz ?... pewnie
coś przeskrobałeś?.
Ale fajny ksiądz... pomyślałem.
Rozkraczony, przyciągnął mnie do
siebie tak, że moja noga dotykała
jego krocza.
Przyjdź na zebranie ministrantów.
Jestem innym, dobrym Wikarym i lubię
pracować z młodymi ludźmi pełnych
życia. Nie usłyszałem, co mówił
dalej, bo stojąc pomiędzy jego
nogami i dociśnięty do jego krocza,
poczułem, że coś zaczęło uwierać
mnie w nogę.
Czy to możliwe, co czuję?. Nie to
nie możliwe. To musi być krawędź
krzesła.
Spojrzałem na jego kolana. Ale
przecież, on siedzi na krawędzi. To
nie krzesło to jego "członek"! Co ja
wydziwiam. To nie możliwe. Czułem
jak robię się czerwony na twarzy.
Chciałem się wyrwać uciekać ale nie
mogłem bo ksiądz ściskał mnie swoimi
kolanami i kurczowo za rękę. Nie
będę przecież krzyczał. Co za
wstyd!. Co ludzie powiedzą,
pomyślałem.
Mówił do mnie ocierając się o moją
nogę. A ja stałem nie mogąc się
ruszyć. Wiedziałem, że jestem
czerwony "jak burak" ksiądz mówił
coś do mnie ale ja nie słyszałem co.
Myślałem tylko o tym czy jest to
możliwe. Co się dzieje!. Przecież to
ksiądz... co ja wymyślam?. Głupi
jestem czy co ?. Jak ja mogę myśleć
takie rzeczy o księdzu.
Po kilku minutach ksiądz uwolnił
mnie z uścisku jego kolan wstał z
krzesła, uśmiechnął sie i
powiedział; ksiądz nie będzie cię
już zamęczał... przyjdź na zebranie
z ministrantami to zapoznamy się
bliżej.
Wyszedłem ze sklepu cały spocony i z
wielką tremą. Nie mogłem uwierzyć
temu, o czym myślałem. Co ja
wydziwiam?. Zwariowałem zupełnie.
Przecież to ksiądz. Starałem się
zmienić moje myśli.
Ks.Czesław. A to dopiero wszyscy
ministranci będą mi zazdrościć.
Zanim oni go poznają, ja już mogę
zwracać się do "nowego" księdza po
imieniu.
I to się przecież liczy najbardziej.
Ale ludzie w sklepie patrzyli.
Ksiądz tak jak by mnie znał od lat.
Ja to dopiero mam szczęście do
ludzi... pomyślałem.
Następny ksiądz mnie lubi. Lecę do
ojca pochwalić się, że rozmawiałem z
nowym księdzem. Ojciec lubił jak
mówiłem o kościele czy księżach.
Będzie zadowolony, kiedy mu opowiem
o spotkaniu.
Oczywiście nie mogę powiedzieć
wszystkiego. To by dopiero było.
Uznałby mnie za kłamcę i to
wszystko. A zresztą, musiało mi się
tylko wydawać.
Przecież to ksiądz. Pamiętałem ojca
słowa, że "ksiądz jest jakby
namiestnikiem Chrystusa, bo naucza
jak Chrystus... i ma powołanie od
samego Boga. Ksiądz jest dobry tak
jak Chrystus i nie jest w stanie
robić źle".
Opowiedziałem ojcu wszystko z
pominięciem tego, co ksiądz robił i
"moich nieczystych" myśli.
Obwiniając siebie o przywidzenia,
nie zdawałem sobie sprawy z tego co
się stało jak i z tego że jest to
początek wydarzeń, które będą miały
tak ogromny wpływ na moje przyszłe
życie.
Wkrótce po poznaniu księdza Czesława
nie miałem wątpliwości, co do tego,
że jest to naprawdę "inny ksiądz" i
naprawdę lubi młodych. Dobra oznaka
dla nas ministrantów.
Ksiądz Czesław rozpoczął od
"otwarcia drzwi" do swojego
mieszkania. I to w pełni tego słowa
znaczeniu. Nawet, kiedy nie było go
tam drzwi były dla nas otwarte tak
jak do klubo-kawiarni. Było jasne,
że rozpoczyna się dla nas inne
nieznane dotąd "życie
ministranckie".
Wszyscy byli szczęśliwi z faktu, że
nowy Wikariusz jest taki otwarty do
młodzieży. To naprawdę "dar od Boga"
mówili starsi ludzie.
Nikt nie mógł przecież przewidzieć,
wydarzeń, które po dzień dzisiejszy
wywołują ścisk mojego serca i
nieustające psychiczne cierpienie.
Wydarzeń, które nie jestem w stanie
usunąć z mojej pamięci i pomimo że
miały one miejsce wiele lat temu,
pamiętam każde słowo i zdarzenie tak
jak by wszystko to miało miejsce...
wczoraj. Pamiętam każde słowo,
wypowiedziane przez trzech księży.
Ks. Maciaszka, Ks.Krawczyka i
Ks.Skurę.
Pamiętam dokładnie, ale rozumiem
inaczej bo przecież wtedy byłem za
młody żeby rozumieć cokolwiek.
Ale kiedy zacząłem rozumieć, że oni
nie wierzą w to, co nauczają i że po
prostu zostałem oszukany, uciekłem
jak mogłem najdalej. Winiłem też
mojego ojca, którego "ślepota
religijna" przyczyniła się również
do spowodowania moich cierpień.
Wincenty Szymański
Kanada, Toronto, 20 listopada 2006
|